wtorek, 20 stycznia 2015

Trzeba wziąć to na klatę...

Pewnego pięknego dnia ze smutkiem stwierdziłam, że wyglądam tak:


To było dokładnie 14.5.2013r


Z góry przepraszam za wątpliwą estetykę zdjęć, ale w czasie, kiedy je robiłam miały być przeznaczone tylko dla moich oczu :)
 
Tyłek jak naleśnik, uda jak galareta, do tego garb jak Quasimodo. Chociaż wtedy szczerze mówiąc sądziłam, że wyglądam nieźle. Dopiero wiele miesięcy później, widząc efekty treningów dotarło do mnie, jak źle ze mną było. Tymczasem okazało się, że z moja niską waga i galaretowatym ciałem byłam książkowym przykładem skinny fat.W ubraniu było OK, po rozebraniu niestety czar prysnął :)
Dodatkowo moja skłonność do odkładania tłuszczu w okolicy tyłka i ud nie dodawała mojej sylwetce proporcjonalności.

Ważyłam 44,5 kg przy wzroście 1,60. Moje wymiary w tamtym czasie:
biodra - 90 cm
brzuch na wysokości blizny po wyrostku - 75 cm
talia - 58 cm
udo L  - 51 cm
udo P - 52 cm

Gwoli ścisłości należy dodać, że od mniej więcej 10 lat nie uprawiałam żadnego sportu, a od czasu skończenia studiów głównie płaszczyłam dupę przed komputerem. Odżywiałam się tragicznie, śniadanie składało się z musli z owocowym jogurtem, na obiad zupa + ryż/ziemniaki z odrobiną mięsa (wtedy nie lubiłam mięsa), a poza tym to, co było aktualnie pod ręką. W ten sposób pochłaniałam głównie słodycze i chipsy.

Wtedy usłyszałam o Chodakowskiej. I to o zgrozo, od mojej teściowej :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze wulgarne i spam będą usuwane. Zapraszam do dzielenia się wrażeniami. Oczywiście jestem też otwarta na sugestie :)